Kiedy 25 marca 2024 roku przyjął pan propozycję objęcia prezesury Poczty Polskiej – po dość krótkiej obecności w jej radzie – był pan świadomy, w jakiej naprawdę sytuacji znajduje się spółka?
– Znałem wyniki finansowe, ale dopóki się nie wejdzie do firmy, trudno mówić o pełnym obrazie. Byłem w sytuacji, jakbym się uczył pływać, stojąc na brzegu basenu. Z perspektywy rady nadzorczej uzyskanie pełnej wiedzy jest trudne, o ile w ogóle możliwe. Ja się cały czas Poczty uczę.
Pracownicy na spotkaniach dzielą się frustracją, rozżaleniem, zmęczeniem, ale nikt nie mówi, żeby nie podejmować decyzji o zmianie struktury wynagrodzeń, o układzie zbiorowym pracy, o jej organizacji, o zakresie odpowiedzialności w ogóle. Narzeka się bardziej na brak narzędzi do pracy. Ja uczciwie mówię, że dziś po prostu nie ma miejsca na podwyżki i zwiększenie zatrudnienia. Wbrew niektórym narracjom takie jasne postawienie sprawy uspokaja emocje.
Czytaj więcej
Poczta Polska z programem dobrowolnych odejść. Prezes zdradza priorytety firmy
I niczego pan nie obiecuje?
– Tłumaczę, od czego zależy przyszłość, że trzeba w 2025 roku rozpocząć proces inwestycyjny, kontynuować go w kolejnym roku. Moja perspektywa to zachowanie jak największej liczby miejsc pracy i zapewnienie przetrwania tej instytucji. Na tym buduję wiarygodność, choć to bardziej skomplikowane niż składanie obietnic.
Biznes pocztowy nie jest drastycznie skomplikowany, chociaż niezmiernie trudny operacyjnie.
W biznesie pocztowym problemem jest gigantyczna skala – Poczta Polska to dziś kolos z 62 tysiącami pasażerów na pokładzie. Transformacja ma polegać na przebudowaniu źródeł przychodów. Trudno z nami konkurować, bo mamy naturalne atuty, jakimi są rozpoznawalność marki, skala, fakt, że procesy działają, a to, że my nie zarabiamy pieniędzy na tych rzeczach, to jest do naprawienia. Do tej pory Poczta zarabiała, do 2021 roku była rentowna.
Jest też problem naszej percepcji jako firmy małomiasteczkowej, dla starszych ludzi. A tak wcale nie jest. Ten problem z postrzeganiem Poczty wynika z tego, że na całą strukturę państwa to my jesteśmy ostatnią taką instytucją, która jeszcze nie wyszła z wczesnych lat 90. XX wieku. Utknęliśmy w długach: technologicznym, organizacyjnym, mentalnym.
Nikt nie oczekuje zbudowania państwowego InPostu?
InPost to dla mnie inspiracja, nie konkurencja. Część rynku jest wspólna, ale nie traktuję tego w sposób ambicjonalny. Ma najlepszy koszt ostatniej mili, najlepszy UX i najlepszą rentowność. I ma ekspansję międzynarodową. I jest konkurentem, który konkuruje z nami w paczkach, ale na przykład w dużych przesyłkach, gabarytach już nie. Nie w paletach, nie w rozwożeniu gotówki, nie w sprzedaży detalicznej i tak dalej… (…) Chcę dyskontować ogromny kapitał społeczny, jakim jest zaufanie do listonoszy, którzy mogą mieć funkcje społeczne. W czym mi przeszkadza InPost?
A pamięta pan swoje sformułowanie, że Poczta Polska jest w stanie śmierci klinicznej?
– Podtrzymuję te słowa. Nie żałuję ich. Na szczęście serce Poczty bije. Problem w tym, że wszyscy, którzy deklarowali troskę o firmę, nic w tej materii nie zrobili. Wokół pacjenta panowała niemożność decyzyjna. Sztuka niepodejmowania decyzji została wywindowana do poziomu absurdu.
Więcej na wnp.pl
Czytaj więcej
Poczta Polska w stanie śmierci klinicznej. Państwowe kroplówki nie wystarczą