Cena złota zakończyła ubiegły tydzień na poziomie niespełna 2 430 dolarów za uncję, co oznacza, że kruszec zanotował niewielki, około 10-dolarowy spadek względem kursu z początku zeszłego tygodnia. A przypomnijmy, że mamy za sobą bardzo burzliwy okres.
Po weekendzie i ponownym otwarciu rynków wschodnich doszło do potężnych spadków na tokijskiej giełdzie. Były one następstwem najpierw podniesienia stóp procentowych przez Japonię, a potem fatalnych danych gospodarczych ze Stanów Zjednoczonych dotyczących zatrudnienia i bezrobocia, które z kolei przywołały pytania o recesję w USA.
Jak doszło do krachu na giełdzie w Tokio?
Spadki na największym giełdowym indeksie w Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli Nikkei 225 przekroczyły 12%. Dlaczego do nich doszło? To “zasługa” tego, że ci, którzy grają na rynku kapitałowym, wykorzystywali tak zwany system carry trade. Bazuje on na różnicach w stopach procentowych, a właściwie w oprocentowaniu kapitału pomiędzy różnymi krajami.
Przez wiele lat stopy procentowe w Japonii były ujemne, w związku z tym japoński jen był stosunkowo tani, nie było żadnej inflacji, a koszt kapitału był bardzo niski. Rynek kapitałowy zaciągał zatem kredyty w stabilnym jenie, po czym wymieniał je na dolary amerykańskie, a następnie za dolary kupował akcje.
W sytuacji, gdy rosną stopy procentowe w Japonii i rośnie koszt kapitału, nagle okazuje się, że zysku, który wcześniej można było wypracować na wymianie jena na dolara, już nie ma i pojawiają się straty. Dlatego inwestorzy zaczęli w panice wycofywać swój kapitał. I to spowodowało potężny odpływ kapitału z rynku japońskiego.
To oczywiście pociągnęło za sobą zawirowania na kolejnych rynkach, bo poniedziałek był trudny dla wszystkich giełd na całym globie. Największe indeksy w Stanach Zjednoczonych również straciły po parę punktów, a głosy o recesji w USA stały się coraz silniejsze. Na szczęście poniedziałek minął, a sytuacja się ustabilizowała.
Inwestorzy w panice nie pobiegli po złoto
Traciły też inne, różnego rodzaju aktywa, jak złoto czy bitcoin. Rósł jedynie indeks VIX, tak zwany indeks strachu, wykorzystywany właśnie jako zabezpieczenie przed wszelakimi kryzysami. Wzniósł się on na poziom, którego nie widzieliśmy od czasów pandemii. A dlaczego taniało także złoto, do którego przecież często ludzie w panice uciekają?
Z bardzo prostego powodu. Gdy giełdy “lecą”, a kapitał zaczyna z nich odpływać, pojawiają się tak zwane margin calle, czyli okazuje się, że na utrzymanie pewnych pozycji na giełdach nie wystarcza pieniędzy. Zaczynają dzwonić telefony, że trzeba dopłacić, żeby pozycje się nie zamknęły, a straty nie były dużo większe.
W związku z tym rynek zaczął wycofywać kapitał z różnych aktywów po to, żeby mieć środki na zabezpieczenie tychże zagrożonych pozycji. Inwestorzy nie kupowali zatem innych aktywów, tylko czekali na uspokojenie sytuacji, by ocenić, co się tak naprawdę dzieje i jak długo to wszystko może potrwać.
Kolejnego dnia, we wtorek, indeks w Japonii zyskał 10%, ale mimo tego nie wyrównał strat z poniedziałku, a mnóstwo kapitału z tego rynku odpłynęło. Sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia w poprzedni poniedziałek może się jeszcze powtórzyć, ale system carry trade, który był wykorzystywany przez wiele lat, zdaje się odchodzić już do lamusa.
Widmo recesji majaczy nad USA
Oczywiście fakt, że inwestorzy aż tak bardzo zaczęli wycofywać kapitał z giełdy nie był spowodowany tylko samym systemem carry trade. Jednym z innych czynników może być utrata zaufania do sektora AI, który przez ostatnie miesiące „nabijał” wyniki na giełdach, a spółki zajmujące się sztuczną inteligencją rosły niebotycznie.
NVIDIA stała się nagle najdroższą spółką, o największej kapitalizacji na świecie, stając w szranki z Apple. Natomiast od czerwca akcje NVIDII spadły już o przeszło 40%. To dotyczy również innych firm z tego sektora, które też notują duże straty w ostatnim czasie. Być może doszło po prostu do zdrowej korekty i zracjonalizowania tego rynku.
Do tego dochodzi także wspomniane już ryzyko recesji. Największe banki inwestycyjne na świecie szacują jej prawdopodobieństwo jako bardzo wysokie. JP Morgan pesymistycznie ocenia, że szanse na to, że Stany Zjednoczone wpadną w recesję sięgają już 50%, m.in. przez spóźnione działania Fedu, a Goldman Sachs podniósł swój wskaźnik z 15% do 25%,
Co więcej, szef JP Morgan Jamie Dimon mówi o tym, że osiągnięcie przez Fed celu inflacyjnego na poziomie 2% szybko się nie wydarzy i będziemy się z tą inflacją przez jakiś czas jeszcze “wozić”. Dodając do tego wątpliwości dotyczące kondycji amerykańskiej gospodarki, sytuacja Stanów Zjednoczonych pod tym względem rzeczywiście nie wygląda ciekawie.
Co zrobi Fed?
Rynek już w ogóle nie zastanawia się, czy obniżki stóp procentowych nastąpią we wrześniu, tylko wycenia, jak głębokie będą. Jeszcze niedawno mówiliśmy o 25 punktach bazowych, a w tej chwili coraz częściej słychać, że będzie to 50 punktów albo i więcej. Aktualnie mówi się też, że na jednej obniżce się nie skończy, pojawiają się głosy o trzech.
Jeśli tak rzeczywiście się stanie, to na koniec 2024 roku stopy procentowe mogą być nawet o 1,5% niższe niż obecnie. To oznaczałoby bardzo wysokie i bardzo szybkie cięcie. Zobaczymy, czy Fed się na to zdecyduje. Jeśli się zdecyduje, to będzie jasny sygnał, że sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście jest bardzo, bardzo trudna.
Przygotował : Michał Tekliński, ekspert rynku złota